Hej;) Dziś zapraszam Was na post z ulubieńcami listopada. Przyznam szczerze, że w tym miesiącu ciężko było mi wybrać rozsądną ilość produktów do tego posta, ponieważ tych ulubieńców było naprawdę sporo! W październiku i listopadzie pojawiło się u mnie sporo nowości, doszli również stali ulubieńcy z poprzednich miesięcy, więc wybór był naprawdę trudny. Jeśli chcecie wiedzieć, po jakie produkty sięgałam najczęściej w listopadzie, czytajcie dalej;)
Zaczniemy standardowo od pielęgnacji i pierwszy ulubieniec to produkt to pielęgnacji stóp, a konkretniej skarpetki złuszczające martwy naskórek. Szczerze powiedziawszy, nie wierzyłam w działanie tego typu produktów, ale z drugiej strony bardzo chciałam je wypróbować. Tę maskę do stóp zakupiłam w Hebe, miała zdecydowanie najlepsze przełożenie ceny do składu produktu. Ich cena to 14,99 zł.
Producent zaleca trzymać skarpetki na stopach dwie godziny, ja trzymałam je całą noc. Producent obiecuje również efekt złuszczania martwego naskórka po 4 dniach - z tym jednym się zgodzić nie mogę. Po 8 dniach zwątpiłam w działanie tego produktu, bo z moimi stopami nic się nie działo, jedynie pięty były jeszcze bardziej przesuszone niż przed kuracją. Po 8 dniach zaczęła się delikatna wylinka, po 12 dniach skóra schodziła mi płatami. Ostateczny efekt mnie bardzo satysfakcjonuje, chociaż jeśli macie stopy w bardzo kiepskim stanie to zalecałabym powtórzyć kurację. Ja na pewno odczekam około miesiąca i zdecyduję się na nią jeszcze raz.
Kolejny produkt, który pokochałam w listopadzie to maseczki do twarzy Bania Agafii. Mam prawie wszystkie z tej serii, pokazywałam Wam je w nowościach pielęgnacyjnych, i ogólnie wszystkie je lubię, ale szczególnie przypadły mi do gustu trzy - dwie oczyszczające, niebieska i brązowa oraz jedna nawilżająca. Mam wrażenie, że brązowa dziegciowa jest troszkę mocniejsza od niebieskiej, ale obie je lubię i stosuję na zmianę. Wkrótce na blogu pojawi się oddzielny post na temat tych maseczek, opiszę w nim działanie każdej z tych maseczek z osobna, abyście mogli wybrać jedną, odpowiednią dla siebie.
Ostatnio moja pielęgnacja twarzy przechodzi małą ewolucję. Cieszę się, że znalazłam kilka perełek kosmetycznych, które znacząco wpłynęły na poprawę wyglądu mojej cery. Zdecydowanie należy do nich żel do mycia twarzy Vianek z serii normalizującej. Ja uwielbiam również krem na noc z tej samej serii i miałam go również włączyć do ulubieńców, ale nie chciałam, żeby tych produktów było w tym poście aż tyle, więc z tej wspaniałej dwójki wybrałam właśnie żel. Żel reguluje wydzielanie sebum, bardzo dokładnie oczyszcza cerę, skóra jest po niej bardzo gładka, niedoskonałości przygaszone. Stosowany na dłuższą metę zmniejsza ilość zaskórników. Nie powoduje wysuszenia, ani uczucia ściągnięcia skóry. Zawiera w składzie m.in. kwas salicylowy, olejek eukaliptusowy i ekstrakt z kory wierzby białej. Zdecydowanie muszę zapoznać się z całą tą serią produktów Vianek;)
Pozostając w temacie pielęgnacji twarzy - mówiłam Wam, że powoli odstawiam apteczne produkty i rzeczywiście tak jest, ale dla tego produktu zrobiłam mały wyjątek. Ogólnie moja skóra już przyzwyczaiła się do wszystkich tych produktów marek Bioderma, La Roche-Posay, Iwostin, Pharmaceris, Uriage i SVR. To chyba jedyny produkt, który rzeczywiście działa na moją skórę, na trądzik. Mowa o peelingu Iwostin Perfectin Purritin. Delikatnie rozjaśnia skórę, minimalnie zmniejsza ilość zaskórników, przyspiesza gojenie większych, ropnych niedoskonałości. To już moja druga buteleczka, za pierwszym razem peeling dużo lepiej działał na moją skórę, teraz widzę dużo słabsze efekty, osiągnięte zresztą dużo wolniej, więc więcej go nie kupię.
Maska, która świetnie koi moją skórę po peelingu kwasowym - maska algowa Nacomi. Ja mam akurat borówkową, przeznaczoną do cery naczynkowej. Pisałam już o tym produkcie tutaj. Jest to maska w formie proszku, musimy ją wymieszać z wodą i powiem Wam, że jest to odrobinę kłopotliwe, czasem powstaną nam grudki, czasem maska zdąży lekko zastygnąć zanim zaczniemy ją nakładać i wtedy nie uda nam się jej rozprowadzić po twarzy. Na szczęście jej działanie całkowicie wynagradza niezbyt komfortową aplikację. Dobrze nawadnia skórę, łagodzi podrażnienia, koi skórę, rozjaśnia przebarwienia potrądzikowe.
Kolejny ulubieniec, o którym pisałam już Wam tutaj - peeling wygładzający Sylveco. Świetnie oczyszcza, delikatnie, ale skutecznie złuszcza martwy naskórek, nie podrażnia. Ma bardzo drobne, ale ostre drobinki. I za to właśnie go kocham! Pozostawia na skórze tłusty film, więc na pewno nie każdy polubi się z tym produktem. Skóra twarzy jest dokładnie oczyszczona, przygotowana do kolejnego etapu pielęgnacji, pory są zwężone. Jak dla mnie rewelacja.
Kolejny produkt to samoopalacz w musie marki Lirene. Wykończyłam już pierwsze opakowanie, zakupiłam drugie i to tak naprawdę najlepsza rekomendacja dla tego samoopalacza. Ma bardzo szybkie działanie, daje ładny odcień opalenizny, nie robi plam. Ja nie przepadam za delikatnymi samoopalaczami, czy balsamami brązującymi, które trzeba aplikować na skórę codziennie. Tutaj bardzo widoczny efekt jest już po dwóch aplikacjach. Do tego jest to produkt bardzo wydajny i niedrogi;)
I ostatni produkt z pielęgnacji to wazelina do ust z Ziaji.
Od pewnego czasu w ogóle nie używam już pomadek ochronnych, poza tym, że oczywiście zawsze noszę mój ulubiony Carmex w torebce. Na zmianę używam lanoliny i wazeliny z Ziaji. Ostatnio miałam bardzo przesuszone usta, lanolina nie pomagała, więc przerzuciłam się na wazelinę i to był strzał w dziesiątkę. Udało mi się doprowadzić usta do dobrego stanu.
Teraz przejdę już do kolorówki.
Zapewne zauważyłyście, że testuję ostatnio bardzo dużo pomadek. Tę pomadkę poznałam stosunkowo niedawno, ale absolutnie skradła moje serce. Mowa o Too Faced Melted Liquified Long Wear Lipstick. Jest trwała, ma lekko błyszczące wykończenie i jest bardzo komfortowa na ustach. Mój ulubiony kolor spośród wszystkich, które posiadam to Fig.
Kolejny produkt, po który w listopadzie sięgałam praktycznie codziennie to Kobo Brightener Matt Powder. Pisałam o nim już w mini haulu z drogerii Natura. Jest to po prostu puder rozjaśniający w delikatnie żółtym kolorze, który świetnie sprawdza się do utrwalania korektora pod oczami, do rozjaśniania strategicznych miejsc na twarzy. Ma idealny odcień, dużo jaśniejszy i ładniejszy od moich poprzednich ulubieńców, czyli pudru Banana z paletki ABH Contour Kit i jasnych pudrów z dysku do konturowania marki Sephora.
Kolejny produkt, po który sięgałam za każdym razem, kiedy wykonywałam makijaż wieczorowy to pomada do brwi Bell Wanted. Pisałam już o tym produkcie w tym poście. Szybko zastyga, więc jest bardzo bardzo trwała. Ma masełkowatą konsystencję, bardzo ładnie wygląda na brwiach, ma świetny brązowo-szary kolor i do tego jest tania jak barszcz. Zdecydowanie wyparła mojego ulubieńca z Inglota.
Na co dzień jednak sięgam po produkty, za pomocą których można w szybki sposób podkreślić brwi. Ostatnio wróciłam do cieni do brwi Catrice Eyebrow Set Duo. Jak widzicie po denku naprawdę lubię te produkty - jaśniejszym cieniem podkreślam początek brwi, ciemniejszym koniec.
W tym miesiącu zakochałam się również w maskarze Too Faced Better than sex. Daje piękny efekt na rzęsach - rzęsy są wydłużone, pogrubione i idealnie rozdzielone. Uzyskujemy taki efekt taki efekt na oku, jakbyśmy przykleiły sztuczne rzęsy;) Maskara jest bardzo trwała, dość sucha, ale u mnie się nie osypuje.
W listopadzie bardzo często sięgałam po rozświetlacz Bell HYPOAllergenic. Jest to chłodny rozświetlacz, który daje srebrną taflę na policzkach. Kiedy za oknem jest śnieżnie i mroźnie, ja od razu przestawiam się na makijaże w chłodnej tonacji;) Wtedy na oczach goszczą u mnie szarości, popiele, biel, a na policzkach właśnie ten rozświetlacz. Denko już jest coraz bardziej widoczne;)
Skoro sięgałam po cienie w chłodnej tonacji, to mój wybór nie mógł by być inny - paletka Zoeva En Taupe. Kocham tę paletkę, cienie są genialne skomponowane, mają bardzo dobrą pigmentację. Brakuje mi w niej jedynie jakiegoś naprawdę ciemnego cienia do podkreślenia zewnętrznego kącika, te dwa ostatnie po prawej stronie nie są bardzo intensywne.
Kiedy przyszła do mnie limitowana paletka cieni GlamBOX. Uwielbiam te cienie, są jeszcze lepszej jakości niż pojedyncze sztuki z kolekcji I i II. Oczywiście, niektóre cienie są lepiej napigmentowane, inne gorzej, ale taki był zamysł Hani. Ja osobiście to rozumiem i mnie to odpowiada, ale wiem, że wiele osób może być zawiedzionych. Uwielbiam cienie Jogurt, Cappucino, Balerina, Coca-Cola, Bursztynek, Winny i Orzech kokosowy. Resztę oczywiście też lubię, również są one dobrej jakości, ale jakoś po nie sięgam rzadziej. Zresztą pełna recenzja ze swatchami niedługo pojawi się na blogu, więc wyczekujcie.
Bardzo polubiłam też puder sypki, który kupiłam na promocji w Rossmannie - Manhattan Soft Mat Loose Powder. Całkiem nieźle utrwala makijaż i bardzo dobrze matuje. Odcień 1 Natural nie jest niewidoczny na skórze, ale dobrze się z nią stapia. Ma lekko beżowy kolor, który dobrze sprawdzi się na neutralnych i lekko ciepłych, jasnych typach urody. Musicie po prostu dobrać odpowiedni odcień dla siebie;) Jest to naprawdę fajny puder na co dzień, choć moim zdaniem nie przebija satynowego z tej samej marki. Lekko wygładza skórę, ale można z nim łatwo przesadzić. Radzę używać go w niewielkich ilościach, ponieważ kiedy nałożymy go zbyt dużo, będzie widoczny na twarzy. Mógłby być jedynie trochę drobniej zmielony. Jest za to bardzo wydajny i w opakowaniu jest go bardzo dużo, więc wystarczy na długo.
Bardzo polubiłam również płyn różany do twarzy marki Fitomed. Wcześniej używałam typowych fixerów na co dzień, teraz stosuję je tylko okazyjnie, w makijażach na jakieś ważniejsze wyjścia. Ten spray mam zawsze w toaletce, moczę nim pędzelki, spryskuję twarz po wykonaniu makijażu. Scala wszystkie warstwy makijażu, zdejmuje efekt nadmiernej pudrowości.
I na koniec akcesorium do makijażu, czyli trzy pędzelki - jeden do twarzy, dwa do oczu.
Pierwszy pędzelek to Nanshy Conceal Perfector PO1. Kiedyś uwielbiałam go używać do konturowania na mokro, teraz uwielbiam go stosować w codziennym makijażu do rozprowadzania korektora pod oczami. Fajnie wklepuje korektor, ma do tego idealny kształt, lekko ścięty, zakończony czubeczkiem. Nie pochłania tyle produktu, ile gąbeczki, więc pozwala uzyskać dość dobre krycie.
Drugi pędzelek to Glambrush O20, czyli taki języczkowy pędzelek do nakładania cieni np. w zewnętrznym kąciku. Jest precyzyjny, ale da się nim również rozblendować granice nałożonego cienia.
Trzeci pędzelek - Glambrush O14 ma bardzo podobny kształt do O20. Fajnie sprawdza się do nakładania bardzo błyszczących cieni, foliowych, perłowych, metalicznych, czy sypkich - pigmentów, brokatu, oczywiście najlepiej na morko. Również jest bardzo precyzyjny.
Dajcie znać w komentarzach, jacy są Wasi ulubieńcy listopada. Jeśli znacie któreś z produktów, które Wam polecam i lubicie je, koniecznie napiszcie o tym;)
wazelina biała z Ziaji jest ze mną cały rok!!!
OdpowiedzUsuńZe mną w sumie też, już dawno zrezygnowałam z tradycyjnych pomadek ochronnych. Noszę tylko jedną w torebce:)
UsuńZnam płyn różany ale u mnie on byl daleko od ulubienców. Niestety po wszystkim co rózane piecze mnie cera:(
OdpowiedzUsuńUu to niedobrze:( Wypróbuj lawendowy, jest równie dobry, a nie będzie powodował reakcji alergicznej:)
UsuńMam tą pomade do brwi z Bell, otrzymałam na spotkaniu blogerskim i zastanawiam się jak do do niej podejść bo mam swoje brwi dość ciemne :)
OdpowiedzUsuńJak lubisz mocniejsze brwi, to podkreślaj tą pomadą 3/4 brwi, a samą końcówkę czymś ciemniejszym, wtedy uzyskasz ładny efekt ombre;)
Usuńsporo tego! ciekawe produkty:)
OdpowiedzUsuńJakoś w tym miesiącu sporo tego wyszło:)
UsuńPolubiłam produkty Vianek, ale moim zdecydowanym hitem jest serum LIQ CC light ;)
OdpowiedzUsuńSuper, że coś podpowiadasz, poszukam informacji o tym produkcie;)
UsuńPaletka Zoeva En Taupe ma obłędne kolory :)
OdpowiedzUsuńTo prawda;) Dla chłodnych typów urody paletka idealna:)
Usuń