Hej;) Dzisiaj zapraszam Was na bardziej lifestylowy wpis, związany z moją podróżą do Stanów Zjednoczonych. Post będzie miał charakter fotorelacji, a więc będzie bardzo dużo zdjęć i niewiele samego tekstu. Jeśli macie ochotę na odrobinę prywaty, jeśli chcecie wiedzieć gdzie byłam, co zobaczyłam, to czytajcie dalej;)
MICHIGAN
Moja przygoda rozpoczęła się we wtorek, 22 sierpnia. Z Rzeszowa poleciałam samolotem do Warszawy, a stamtąd do Chicago. Lot dłużył mi się niemiłosiernie - 10 godzin spędzonych w samolocie to była dla mnie prawdziwa męka. Docelowo miałam się udać do Keego Harbor, miejscowości położonej niedaleko Detroit w stanie Michigan, więc po wylądowaniu przede mną było jeszcze 5 godzin jazdy samochodem. Po przejechaniu kilkuset mil, pokonaniu dwóch stanów, wreszcie dotarłam do domu mojej siostry.
Następny dzień spędziłam praktycznie tylko na odsypianiu podróży i zbieraniu sił, bo kolejnego dnia wylatywałyśmy do Kalifornii. Spędziłyśmy trochę czasu nad jeziorem, nad którym mieszka moja siostra, czyli Sylvan Lake.
Lot do Kalifornii był znacznie krótszy i przyjemniejszy. Po 5 godzinach wylądowałyśmy w San Francisco.
CALIFORNIA
SAN FRANCISCO
Do hotelu przyjechałyśmy późnym popołudniem. Mieszkałyśmy w hotelu Chelsea, w samym centrum miasta. Tego samego dnia udało nam się jeszcze pospacerować nad zatoką. Do hotelu wróciłyśmy późno w nocy - przyznam szczerze, że spacer ciemnymi uliczkami dłużył mi się w nieskończoność.
Do hotelu przyjechałyśmy późnym popołudniem. Mieszkałyśmy w hotelu Chelsea, w samym centrum miasta. Tego samego dnia udało nam się jeszcze pospacerować nad zatoką. Do hotelu wróciłyśmy późno w nocy - przyznam szczerze, że spacer ciemnymi uliczkami dłużył mi się w nieskończoność.
Następnego dnia rano zaczęło się prawdziwe zwiedzanie. Tego dnia zrobiłyśmy na nogach kilkadziesiąt kilometrów;) Zaczęłyśmy zwiedzanie od Russian Hill.
Bardzo chciałyśmy popłynąć na Alcatraz, ale bilety były wykupione na długo w przód. Zobaczyłyśmy za to centrum miasta, cudowne uliczki, w tym California Street, czyli najdłuższą ulicę w San Francisco oraz Chinatown.
Nie obyło się bez drobnych zakupów w sklepach z pamiątkami, także tymi świątecznymi;)
Po San Francisco poruszałyśmy się na piechotę, więc dotarcie od punktu do punktu zajmowało sporo czasu;)
Miałyśmy też kilka nieprzyjemnych i dość niebezpiecznych sytuacji. Umówmy się - włóczenie się po zmierzchu, a właściwie nocą po San Francisco nie było najmądrzejszym pomysłem.
Następnego dnia udało nam się zobaczyć również słynny most Golden Gate i popłynąć na wyspę Angel, gdzie przypływali imigranci, głównie z Chin.
Przy okazji wspomnę Wam, że temperatury w San Francisco nie są dla mnie;) Ja zdecydowanie wolę cieplejsze, wręcz upalne klimaty:D Za to mgły są niestety nieodłącznym elementem tego miasta.
Tego samego dnia wyjechałyśmy do Los Angeles. Po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze w Santa Barbara. Po dłuższym przystanku ruszyłyśmy w dalszą drogę do LA. Oczywiście na wjeździe do miasta, około godziny 23, jak zwykle przywitały nas... korki.
Kolejnego dnia wybrałyśmy się na podbój Hollywood! Zobaczyłyśmy Hollywood Boulvard, zjadłyśmy przepyszny obiad w meksykańskiej knajpce na Sunset Boulvard, zobaczyłyśmy Beverly Hills, Rodeo Drive i kilka innych ciekawych dzielnic LA.
LOS ANGELES
Następnego dnia wybrałyśmy się do Universal Studio i do Grithith Park.
Z Los Angeles pojechałyśmy do Las Vegas. Jechałyśmy Route 66, czyli najstarszą autostradą w Stanach, następnie udałyśmy się do Calico - miasteczka na pustyni Mojave, które kiedyś było kopalnią srebra i zostało przekształcone na westernową atrakcję turystyczną.
Wstąpiłyśmy jeszcze do typowej amerykańskiej bardzo klimatycznej knajpki na typowe amerykańskie jedzenie:D Co ciekawe łupiny z fistaszków rzucało się tam na... podłogę.
Następnie wyruszyłyśmy do Las Vegas. Po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze w miejscowości Baker aby zobaczyć największy termometr świata.
Przejeżdżając przez autostradę biegnącą obok pustyni, trafiłyśmy na burzę piaskową.
W Las Vegas zamieszkałyśmy w hotelu Treasure Island.
Następnego dnia zwiedziłyśmy zaporę Hoover Dam, przejechałyśmy przez most do stanu Arizona i wróciłyśmy do Las Vegas.
W tym samym dniu udałyśmy się na pokaz świateł do starego Vegas.
LAS VEGAS
Wieczorem zwiedzałyśmy hotele, a następnego dnia zobaczyłyśmy jak wygląda taka tradycyjna ślubna kaplica w Las Vegas.
Następnego dnia wylatywałyśmy już z powrotem do Michigan, więc chciałyśmy jeszcze trochę pozwiedzać, kupić jakieś pamiątki i poczuć klimat miasta.

Dwa dni później wybrałyśmy się jeszcze na zwiedzanie Detorit, ale tam już nie robiłam zdjęć.
Lot powrotny był 6 września, również z Chicago, więc czekała mnie jeszcze 5 godzinna przejażdżka samochodem.
W planach miałam jeszcze zwiedzenie Kanady i wodospadu Niagara, ale niestety nie wystarczyło na wszystko czasu, tym bardziej, że chciałam też trochę czasu spędzić na spokojnie z rodziną. Myślę, że następnym razem się uda;) W każdym bądź razie już planuję kolejną podróż - może za rok, może za dwa, ale już stworzyłam listę miejsc, którą chciałabym zobaczyć.
Dajcie znać w komentarzach, czy interesuje Was taka lifestylowa tematyka postów.
Nie obyło się bez drobnych zakupów w sklepach z pamiątkami, także tymi świątecznymi;)
Po San Francisco poruszałyśmy się na piechotę, więc dotarcie od punktu do punktu zajmowało sporo czasu;)
Miałyśmy też kilka nieprzyjemnych i dość niebezpiecznych sytuacji. Umówmy się - włóczenie się po zmierzchu, a właściwie nocą po San Francisco nie było najmądrzejszym pomysłem.
Następnego dnia udało nam się zobaczyć również słynny most Golden Gate i popłynąć na wyspę Angel, gdzie przypływali imigranci, głównie z Chin.
Przy okazji wspomnę Wam, że temperatury w San Francisco nie są dla mnie;) Ja zdecydowanie wolę cieplejsze, wręcz upalne klimaty:D Za to mgły są niestety nieodłącznym elementem tego miasta.
Tego samego dnia wyjechałyśmy do Los Angeles. Po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze w Santa Barbara. Po dłuższym przystanku ruszyłyśmy w dalszą drogę do LA. Oczywiście na wjeździe do miasta, około godziny 23, jak zwykle przywitały nas... korki.
Kolejnego dnia wybrałyśmy się na podbój Hollywood! Zobaczyłyśmy Hollywood Boulvard, zjadłyśmy przepyszny obiad w meksykańskiej knajpce na Sunset Boulvard, zobaczyłyśmy Beverly Hills, Rodeo Drive i kilka innych ciekawych dzielnic LA.
LOS ANGELES
Następnego dnia wybrałyśmy się do Universal Studio i do Grithith Park.
Z Los Angeles pojechałyśmy do Las Vegas. Jechałyśmy Route 66, czyli najstarszą autostradą w Stanach, następnie udałyśmy się do Calico - miasteczka na pustyni Mojave, które kiedyś było kopalnią srebra i zostało przekształcone na westernową atrakcję turystyczną.
Wstąpiłyśmy jeszcze do typowej amerykańskiej bardzo klimatycznej knajpki na typowe amerykańskie jedzenie:D Co ciekawe łupiny z fistaszków rzucało się tam na... podłogę.
Następnie wyruszyłyśmy do Las Vegas. Po drodze zatrzymałyśmy się jeszcze w miejscowości Baker aby zobaczyć największy termometr świata.
Przejeżdżając przez autostradę biegnącą obok pustyni, trafiłyśmy na burzę piaskową.
W Las Vegas zamieszkałyśmy w hotelu Treasure Island.
Następnego dnia zwiedziłyśmy zaporę Hoover Dam, przejechałyśmy przez most do stanu Arizona i wróciłyśmy do Las Vegas.
W tym samym dniu udałyśmy się na pokaz świateł do starego Vegas.
LAS VEGAS
Wieczorem zwiedzałyśmy hotele, a następnego dnia zobaczyłyśmy jak wygląda taka tradycyjna ślubna kaplica w Las Vegas.
Następnego dnia wylatywałyśmy już z powrotem do Michigan, więc chciałyśmy jeszcze trochę pozwiedzać, kupić jakieś pamiątki i poczuć klimat miasta.

Dwa dni później wybrałyśmy się jeszcze na zwiedzanie Detorit, ale tam już nie robiłam zdjęć.
Lot powrotny był 6 września, również z Chicago, więc czekała mnie jeszcze 5 godzinna przejażdżka samochodem.
W planach miałam jeszcze zwiedzenie Kanady i wodospadu Niagara, ale niestety nie wystarczyło na wszystko czasu, tym bardziej, że chciałam też trochę czasu spędzić na spokojnie z rodziną. Myślę, że następnym razem się uda;) W każdym bądź razie już planuję kolejną podróż - może za rok, może za dwa, ale już stworzyłam listę miejsc, którą chciałabym zobaczyć.
Dajcie znać w komentarzach, czy interesuje Was taka lifestylowa tematyka postów.
To jedno z moich, jeszcze nie zrealizowanych marzeń, które jednak zamierzam zrealizować w najbliższych latach. Chciałbym zobaczyć właśnie te najbardziej popularne, amerykańskie miasta, które do tej pory znane mi były głównie z filmów - Miami, San Francisco czy Los Angeles.
OdpowiedzUsuńW takim razie życzę żeby Twoje marzenie się spełniło, bo naprawdę warto tam być 😊
Usuńfantastyczne zdjęcia!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń